sobota, 1 marca 2014

Don Kiszot

Gdy mi pozwolisz
jaki gest wykonasz 
i czy go zrozumiem?
Odwiedziesz kolano
na cudne manowce?
Nakażesz milczenie?

Gdy mnie pokochasz
jakie powiesz słowo
i czy je zrozumiem?
Czy je zapamiętam
przez sto cztery zimy?
A przez zim tysiące?

Kiedy odejdziesz
jak zatrą się ślady
jaki rodzaj bólu 
będzie po nich stąpał
i co mi przyniesie?

Jestem rycerzem błędnym
z nadzieją codziennie
pytam cię o miłość
i brak odpowiedzi

sobota, 25 stycznia 2014

Wizyta

Przytulone do siebie zziębnięte płatki śniegu przycupnęły w miejscu gdzie pierwszy raz spadły, gdzie skończyła się moja podróż do Ciebie. Mróz schodzi głęboko w tym roku, przeszywa. Wokół, uważne drzewa wczepione w polodowcowych iłów krajobrazy. Milczą. Wyparty na powierzchnię granit nosi Twoje imię, daty bez znaczenia, pobożne życzenia. Spoczywaj, spoczywaj! W całym przekleństwie pamięci zanurzony jestem do bólu dotkliwie. Zamieńmy się miejscami! Mówiłaś, zamieńmy się miejscami, lecz ja się spóźniłem. Zaskoczony, stoję zmrożony brakiem wyboru. Przede mną zima, karta za kartą, swych praw twardość do końca odkrywa.                    

niedziela, 10 listopada 2013

meta fizyczna

dzień zwisł mi kalafiorem
ślepej kurze ziarno
psu na budę pada

nie byłem
nie mam 
miał nie będę

po obiedzie musztarda
z gęsi woda na młyn 
wiatr w oczy
plewy odsiewa

przez żołądek do 
serca na dłoni
finał niedzielnego różańca
dopiero południe

Co za dzień!

zwisa mi i powiewa
zysków i strat suma
księżyc okiem łypie
na butelkę w mroku


Migowy pośpieszny

Przybieżeli
od Anieli
chociaż 
bardzo 
bardzo 
chcieli
nie 
umieli
nie wiedzieli
zawinęli 
się
posnęli
po co byli
u Anieli
zapomnieli

bo z Anieli
szelma była
przyszli
poszła
i wrócila
w halce 
spiła
chuć naiwną
rozpaliła
nie gasiła
nie topiła
tak mamiła
niema miła

przy niedzieli
u Anieli
taka dziwna
biba była

niedziela, 13 maja 2012

ona taka naga

On miał przedwczesny wytrysk, nie urodzę bękarta w terminie
to nie dziecko, poetycka figura w drodze do nagród, co deszczem
po udach mi spłyną kiedy, przez wszystkich już będę poznana.

Frunę z małego miasteczka, z piórami we włosach łonowych
latającym dywanem jednej z tysiąca nocy, chórami hurys
z minaretów wyrzutów sumienia nucę do ucha: ma-lut-ki

ściąg-nij-spod-nie-po-czuj-się-swo-bod-nie, już jestem taka
jak chcesz wyzwolona, lat dziewięć z dziesiątka lat milenium tego
objawiona, czekam a czekać nie chcę, nudno mi przy tobie

i deszcz na dupsko pada
kończ już, bom w żałobie.





czwartek, 3 maja 2012

Dolina Krzemowa AD 3015


otwierasz się
implanty piersi 
w próbie ziemi 

odsłonięte 

archeologia piramidalnych 
marzeń epoki piękna
sukcesu i wiecznej młodości

ujmuje

niepokonane lśniące trwanie
twej czystej bezbronności
teraz w moich dłoniach 

wybacz

czułością uśmiechu
mej czułości naprzeciw
wybiegasz

spóźniona




czwartek, 5 stycznia 2012

Tajemnicza planeta Nibiru zderza się z Ziemią

dzisiaj piszę do ciebie o tym
co widać na niebie - strach - leci po nim
ciało niebieskie
ciało siłą wyobrażeń maluczkich
wycelowane
leci - na rany boga!
wprost do naszych ogródków
na pomidory sałatę na sąsiada chatę
na tereny wroga
to koniec -!- nie pomoże poeta
to koniec -!- nie puenta nie finał
to koniec -!- bez dyrygenta
co nie wiadomo czy skończył
kiedy i po co zaczynał

sobota, 5 listopada 2011

*** (jesień rozstania liści...)

jesień rozstania liści nasion ptaków
spłakany deszczem
autobusu czerwony nos
na zardzewiałych przegubach
od przystanku do pętli
wszystkim pasażerom
skrzypi los

czwartek, 15 września 2011

Szczęśliwe zakończenie

Noc pełni straż gdy śpię, nieśpiesznie przenika
każdą część powietrza i myśli, co zapominanymi są snami.
Dzień wciąga mnie w siebie, wieczorem porzuca i goni
słońce, co drogą się toczy do Ameryki, powraca bez zysków
i spada, jak jabłko wprost do mojej dłoni.

Marzenie za marzeniem, Eureko nigdy mnie nie witasz,
nie dostrzegasz, mimo że tak za twoim wzrokiem biegnę,
jak pies, jak krople krwi co zawsze wracają do serca.
Karmić, przegryzać nadgarstki dla Ciebie, wstydliwie
za dnia ślady tej namiętności maskować, naciągać rękawy.

Wciąż nie wiem kiedy nastąpi spotkanie, podobno
znasz każde imię, zawołasz, wyszeptasz do ucha z cienia.
Czas o sekundę nie zwolni, chociaż stanie zegarek
Wiera, Nadieżda, Luba, coś wymamroczą bezradnie.


sobota, 16 lipca 2011

*** (windą poezji współczesnej...)

windą poezji współczesnej
k dojeżdża do 3-go piętra
nie jest źle inni siedzą
w piwnicy pod baranami

wizja przyszłych sukcesów
na niwie tłoczy kolejkę
za kolejką w żołądek
czuły na ból egzystencji

od rana nic tylko bułka
jestem z nią 20 groszy
zabrakło do wina odjazd
automat drzwi zamyka

wciska wszystkie guziki
nadzieja na wjazd zawodzi
pluma blanka z głośników
przekleństwo parteru

co za miejsce kto wsiądzie
wysiada odwraca się plecami
sapie ukradkiem poprawia
wizerunek to podstawa

na XII-tym lokalna telewizja
pogromca druku czasem
mignie okładka czarno biała
na nikim nie robi wrażenia

nareszcie głosy trąb tną
linę Armagedon ratuje
sytuację spadamy stąd
windą do nieba

kamera ochrony widzi
wszystko ostatnie nagranie
już nie puszczą tego strach
żarty się skończyły

niedziela, 3 lipca 2011

Zaróżowiony

Chwalę różę za milczenie,
za wierność każdemu spojrzeniu,
za miłość do słońca, do rosy, do wieczorów
błogich, chwil odpoczywania.

Chwalę różę za uczucia, które mi przynosi,
w kolorach róży zmieniam moją duszę,
w zapachu róży przywracam banałom
ich dawną chwałę szczerego zachwytu.

Chwalę różę za przyjęcie losu, bezsilność
kolców w pochyleniu głowy do ścięcia,
w nagości nie do opisania, w płatkach
opadających za płatkiem, na ziemię.


wtorek, 14 czerwca 2011

Na pierwszy wtorek miesiąca w Grodzkim Domu Kultury w G.

Spadnie, nie spadnie, wisi zmiłuj się nad nami
odwrócony na wspak świecie antycznych sielanek,
drwiący ze zmartwień podłogi, co się nie umywa
do towarzystwa stołu, będącego w istocie sztuczką
beztroskiego, czworonogiego żonglera.

Wszystkich widzę, w winoroślach, trąbach - wirują!
W blatu blask - ! - W pomnik nieznanego poety -
salwą... pal - ! - Niech trzeszczą dzieł szkielety!

Zawrotny melanż karuzeli, z poetami, trwa na okrągło.
Gaśnie puls ostatniej kropli herbaty, niewinne kostki
cukru bieleją, Pegaz gubi podkowy i wszystko znika,
i nigdy już nie wraca na swoje miejsce...

Tak działa sztuka - nie wiedziałeś o tym?

Dla was w sobie

Chowam się za skórą. Patrzę jak prześwieca przez nią ciepłe, różowe słońce. Cicho śpiewam "here I am". Tu jestem. Tu, gdzie tylko ja jestem - gdzie tylko ja śpiewam - gdzie tylko ja słucham. Czuję, że wspomnienie tego światła filtrowanego przez skórę jest mi znane sprzed urodzenia lecz wtedy nie byłem sam, a teraz jestem.

Jeśli zechcę, mogę wydać z siebie głos. Zaraz go usłyszycie. To takie śmieszne. Buuuuuuu! Ha, ha, ha! To tylko ja, ale nie możecie mnie zobaczyć, bo ja jestem tu, schowany, za zamkniętymi powiekami jestem, sam.

Albo kiwnę wam ręką, nawet dwoma. Powieszę je, o tak. Tak robią pajacyki. Podoba się? Nawet ukłonić się mogę tym, wciąż jeszcze posłusznym ciałem... Ale ogólnie, to nuda raczej. Odgrywam w kółko to samo. Potykam się o te same ząbki, by wygrać zawsze tę samą melodię.

Chyba się prześpię. Na chwilę stąd odejdę, lecz obiecuję, że jutro będzie inaczej. Kiedy wrócę, jeśli się obudzę, otworzę i pokażę wam oczy!

wtorek, 26 kwietnia 2011

Breakdance

Dwanaście rund do szczęścia. Dwanaście rund do domu, do schabowego z oszronioną szklanką piwa. Dwanaście rund, gdy już w czwartej wyskoczył skurwiel hakiem i ciemno.

...jeszcze się oparł o liny, próbuje trzymać ręką, sędzia jest blisko, patrzy mu w oczy, widzi tam bez wątpienia duże problemy z grawitacją! Teraz stawia pierwszy krok, to krok Armstronga na księżycu, ależ trudny, ależ chwiejny...

Osiem - dziewięć. Aby do gongu. Już! Na słuch do narożnika: raz, dwa, góra! Raz, dwa, dół! Rozumiesz?! Góra, góra, dół! I kleisz się na niego! Pamiętaj, on chce cię skończyć! Skończyć teraz, skończyć teraz... Boks!!! Góra, góra... O, kur...! Wa.., wa.., wal.., Wal-dek? Nie, nie wstanę. Lecę. Liczę. Liczę lampy. Lecą cztery lampy, wyciągają szyje. Zwarcie..?

...oj, nie da już dzisiaj wywiadu, robi jeszcze piruet, cofa, obraca do narożnika jakby chciał przeprosić publiczność, pochyla, jak potknięty sprinter! No, chyba nie tak miał nas zaskoczyć!?

Sędzia stopuje przeciwnika. Jest stan zawieszenia i oczekiwania na cud. I jest pięknie. Jest tak, jak ma być. Wszyscy wstrzymują oddech. Patrzą niemo na pięściarza tańczącego z gwiazdami. Młoda, przejęta reporterka pstryka fotkę dnia.

czwartek, 17 marca 2011

fotografia obiecującej poetki

zaserwowała paluszek
i obrączkę i różę
długi kolczyk
koronki korali

wszystko w sepii
jak z historii literatury

a przecież jest
tutaj
gotowa na wszystko

cicho nuci
każdą obietnicę
i
już to kupiłeś biedaku
a nie stać cię na to

formuł związków srebra
sole trzeźwiące
mogą nie rozerwać
lepiej
nie patrz jej w oczy

i boże
nie wysyłaj tej kartki
do żony

niedziela, 13 marca 2011

Reklamacja

Co robić! Co robić! Sfiksował robot proboszcza Romana. Płacze proboszcz nad robota eksplikacją drukowaną:

instrukcja nie zawsze się zgadza
z otrzymanym towarem, stawiam krzyżyk
na swojej wierze, żegnanie się mam we krwi,
jak jazdę na rowerze.

Taki wydatek! Wydaj nam robota! Zawołali parafianie chórem i dopięli swego. Przerdzewiały od wody święconej napęd, przetopili,
przepili.

niedziela, 27 lutego 2011

In vitro

Od przerwy do przerwy. Szkolnych dzwonków zmierzch, lecz dalej nieustannie - od przerwy do przerwy - wiejenieszczczęściem w wymarzonymżyciu. Jedzenie. Sypianie z tą. Sypianie z tamtą (tamta, to ta w antraktach). Przerwane lekcje muzyki. Śniadania na trawie. Burze. Ziarnka soli w locie. Piegi wokół sutka. Dowód życia, sześć miejsc po przecinku. Przez odrzucenie końcówki, śmierć w zaokrągleniu.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Płotka

Napinam mięśnie ze wszystkich sił, ze wszystkich sił odbijam się, jak nigdy w życiu, próbuję wiele razy, jeszcze raz i jeszcze, ocalić się, wrócić do miejsc, które znałem od urodzenia, miejsc, które były mi domem a dziś są widownią mojej męki. Napinam mięśnie ze wszystkich sił, odbijam się wysoko! Odbijam się! Odbijam, odbijam... Tak trudno tu oddychać.

Skamieliny

Zawsze osiągamy w końcu status reliktu swej epoki. Usilnie pragniemy ocalić treść, lecz szansę na przetrwanie ma tylko forma (gdybyśmy mieli to szczęście usnąć w skrzypach i paprociach). Ktokolwiek ją odczyta, zrobi to z innych powodów niż te, które kazały nam uciekać przed unicestwieniem. Dzisiaj jeszcze o tym marzymy, lecz wcześniej czy później przyjdzie zrozumienie, że wskrzeszania należy zabronić. Czas skończyć z unikami, gdy już wiemy, co naprawdę jest ważne.

sobota, 4 września 2010

~[ * | * ]~

CAMERA OBSCURA

Gdyby można sfotografować miłość
Wstydzilibyśmy się na nią patrzeć

Gdyby można sfotografować nienawiść

Przerażenie odebrałoby nam mowę

Gdyby można sfotografować bezradność
Sami sięgnęlibyśmy po sznur

niedziela, 15 sierpnia 2010

Blue box

Nasza opowieść dobiega mety i przyjmujemy to z ulgą. O końcu wariacje bez końca nudzą i koniec końców, rozczarowują. Z każdej strony każdej sytuacji widać szwy i postrzępioną podszewkę. Kolejny wieczór, blue box na który mozolnie rzutuję, możliwie wiarygodnie spreparowaną treść. Tło staje się obrazem, w którym próżno komu szukać, prawdziwych postaci.

To się uraja, mówi poeta przypinając te słowa do nut, nut zawieszonych w drgającym powietrzu. Co żywe, czuje i reaguje - co umiera, czuje, lecz nie chce już reagować - sprytna sztuczka, by jeszcze za życia potrenować się w śmierci.

Ostatnie 74 minuty doby. Wiele dzieci zdąży przybyć na świat jeszcze dzisiaj. W upiornym świetle bezcieniowych lamp zobaczą dzieła Boga i dokonania człowieka. Ich krzyk rozpaczy będzie mylnie zinterpretowany. Zostawiam im pomocną wskazówkę: w dziełach człowieka to, co najmniej użyteczne, najwięcej znaczy - w naturze poza wszelką konkurencją pozostaje, jak zawsze - sztuka zabijania.

Opowiedz mi bajkę! Uśmiecham się i raz jeszcze opowiadam. Był sobie Bóg, nudził się, więc stworzył sobie świat. Potem stworzył człowieka. Człowiek zaczął opowiadać bajki, których nauczył go Bóg.

wtorek, 27 lipca 2010

Ecce cuniculus poloniae

To on! Brać się za niego! Rozbiegane oczy królika i nazbyt widoczny paraliż jego woli.... Cięcie! Zabawy grawitacją, z pomocą której, kropla po kropli, wycieka z królika życie.

T...aktak - t...aktak - t...ak.
I się ściemnia.

Szyldy nad ofiarą modne są od czasów Jezusa. Można zamieszczać własne propozycje:

"........................................."

sobota, 3 lipca 2010

Matka

Kościół to idealne miejsce do utraty wiary. Wiesz o tym ilekroć próbujesz się przedrzeć przez umocnione celofanem kraty jego konfesjonałów. W środku zabezpieczony przed cuchnącym twym wyziewem, strażnik tajemnicy - obcy mężczyzna, czasem jeszcze chłopiec, którego możesz obciążyć wszystkim - gdy skończysz, wytrenowanym ruchem odpuka w niemalowane i pociągnie za spirytualną spłuczkę.

Tak postrzegasz matkę kościół, jak wskazuje ci serce, dlatego nie umiesz zobaczyć jej wielkości, jej miłości i jej zatroskania o ciebie. Rzecz w zasadzie bez znaczenia, bo nosisz na sobie znamiona swej matki a te, nie kłamią. Nie umkniesz przed wypełnieniem kontraktu - i odda cię matka twa diabłu, który również, jak się zdaje, jest jej niechcianym dzieckiem.

Przeczuwając tę przyszłość, drżąc ze strachu, próbujesz jeszcze przekupić los, wpół ironicznie mantrując głosem kasandrycznych dewotek:

iiiiii chroń od zguuubyyyyy gdy za-graaaa-ża CIOOOS!!!!!!!


I

on

s
p
a
d
a

sobota, 12 czerwca 2010

Pies Łazarza

Łazarzu wstań! Powiedział pies. Nie mogę, nogi mnie bolą, odpowiedział Łazarz. Nie mam już siły na nic. No to fajnie, skwitował pies, ale wiesz, że Piłat wykończył Jezusa? Wiem i na nic nie liczę.... Jeezu, jak bolą! Ale ludzie na ciebie liczą... Nie dam, nie dam rady, nie - dam - rady! Rusz dupę! Wszyscy dali ciała, przeczołgasz się te pięć kilometrów. Ja już tam byłem, w tę i z powrotem, to nic nie da, oni nie uwierzą... No to ja umywam łapy. Myj i pies cię trącał! Nikt mnie nigdy nie pytał o zdanie, żądanie za żądaniem, żądanie... Chcę umrzeć. Chcę umrzeć!!! No dobra, umieraj, umieraj! Nie przeszkadzaj sobie. Już? Boże, weź tego psa ode mnie! Boże, wysłuchaj Łazarza - razem się pomodliliśmy... I co?

Nie ma już apostołów, Marii, psa, Łazarza i Jezusa , a jednak wciąż ich wspominam. Widać, ciekawe wiedli życie.

czwartek, 10 czerwca 2010

Zwierzenia

Co mam wam powiedzieć? Wymamrotał pies. Zdycham. Tak, wszystko zrozumiałem. Trudno uwierzyć, wiem. Życie nie jest warte najmniejszej stawki - obstawiać nie ma.... po...... co......

niedziela, 9 maja 2010

Klapki

Każdy dzień przynosi nowe rozczarowania. Twe białe klapki, jak wyrzut sumienia, kruszą magmę mych wspomnień. Już wiem! Ty nie umarłaś. To ja umarłem.

piątek, 30 kwietnia 2010

Odbicie

Kiedy poruszasz palcem u nogi bez żadnego celu, co nim porusza? Porusza nim czysta myśl. Czysta myśl jest boska. Co ją wzbudza? Przykra sprawa - inna myśl. Czym ona? Zwykłą reakcją. Po ciemnym lesie, echo, echo niesie.... Czy to seans zbiorowej hipnozy?

Mi się wydaje, że mu odbiło => \\\ => ||| => ///
Jakiż on silny!

U źródła jest świat, on jest dla nas pierwszy. Wszyscy robimy to samo: psy, ptaki, ludzie. Klosze instynktów chronią młode. Wszystko, co możemy zrobić przecząc przystosowaniu, przynosi nam szkodę. Bunt został wpisany w schemat, więc wszyscy jesteśmy posłuszni. Zszedłem z drzewa w akcie desperacji - i co to zmieniło? Dla nich byłem i pozostanę gorylem.

sobota, 24 kwietnia 2010

Gapa

Nie wiem, kiedy straciłem orientację w moim położeniu. Czy mógł to być jakiś szczególny dzień? Jakiś poniedziałek czy wtorek...? Tak, to mogło nagle się przydarzyć a zarazem niezauważenie - przestałem być przyszłością - kartą przed odkryciem. Leżąc nagi na stole przyglądam się tym, którzy na mnie patrzą i nic nie znaczę. Nic dla nich nie znaczę. Nie posiadam żadnej wartości dodanej, którą można by mi przypisać, więc ich umysły przestają mnie zauważać. Jestem, ale już nie istnieję. Czuję, że mógłbym jeszcze strącić szklankę ze stołu czy poruszyć drzwiami... Niczego jednak nie robię. Wypatruję nieruchomo i czekam na dotyk miłosiernych palców, które przyniosą mi ciemność. Przepraszam! Taka gapa ze mnie!

czwartek, 1 kwietnia 2010

Koło się zamyka

Bóg już odwalił swoją robotę - cudów nie ma. Około niedzieli zamknie się krąg wierzeń zamęczonego baranka. Kto sieje śmierć, by mogło nadejść zmartwychwstanie? Wszyscy to wiedzą, więc krzyczą zawczasu: CUD! CUD! ALLELUJA! Z uznaniem trzeba zauważyć, że mózg całkiem dobrze sobie z tym radzi i w miarę pojawiających się potrzeb, przesuwa granicę cudu, jak najdalej od wiedzy. Zdyszana nauka, nie ma w tym wyścigu szans - jej produkty przemiany materii są jednak na tyle atrakcyjne, że maskują bezsensowność jej wysiłków. Wybaczamy jej więc, skamlanie pod murami świątyni, a naiwna mimikra: instytuty kościoły, tiary i birety, komże, togi, łańcuchy, pierścienie, profesorowie biskupi, rytualne obrządki, wreszcie - pierwsi, szaleni święci polegli na jej ołtarzu - napełnia czułością dla niej.

Długa droga przed nami przyjaciele. Mimo wszystko, stawiam na naukę - bo - gdy niedzieli onej zerknąłem przez mikroskop na Ziemię - ujrzeć dane mi było docenta w chwale, jak paradował nago parafialną plażą. Wysoko w drzewach przemykał goryl. Goryl z kropidłem? A dlaczego małpa nie mogłaby nawracać człowieka?

czwartek, 11 marca 2010

Mennice

Czym jest człowiek, nie generujący pieniędzy? W czasach, gdy nawet oddychanie ma swoją cenę idę i widzę, jak z każdym krokiem, z każdym uderzeniem obcasa o kamienny chodnik - wybijam złote grosze. Jakże to piękne!

Przesuwam wzrokiem po wiszącej autostradzie - jedna za drugą, ciężarówki, jak ogromne zmutowane owady o błękitnie fosforyzujących oczach - do rozgrzanych, dymiących zmęczeniem protektorów zmultiplikowanych opon, lepi się setka za setką, setka za setką i jeszcze jeden obrót i ... setka za setką. Jakie to piękne! To zapiera mi dech.

Słońce świeci beztrosko na komórki solarnych generatorów - zapewnia życie i blask każdej monecie. Morska fala kołysze ramionami grawitacyjnych wahadeł i drogą tajemnych przemian we wnętrzu planety, otwiera kasy wszystkich supermarketów. Brakuje mi tylko smaku Twej szminki po cztery dolary i obrazu mnie, gdy biegnę do Ciebie, odbijając się od ziemi księżycowym krokiem, z tylnej kieszeni kombinezonu wyciągając w locie i wznosząc w górę, zwycięskim (lecz nie przesadnym) gestem, odcinek - kolejnej - wypłaty... Wiem, zauważysz tę prośbę w moich oczach i smukłą dłonią, stworzonymi do liczenia palcami, naciśniesz "freeze" na swoim pilocie... Dziękuję! Dziękuję!

Chwilo, trwaj! Jesteś piękna!



poniedziałek, 22 lutego 2010

Świadkowie

Postanowiliśmy napisać najsmutniejszą historię na świecie. Zauważyliśmy, że aby to ambitne kryterium zostało spełnione, nasi bohaterowie muszą żyć do samego końca - czyli, jak to dzisiaj rozumiemy - naturalnej, późnej jak to tylko możliwe, agonii za parawanem.

W takiej historii nie może być nic lepszego - od - przejścia przez piekło zawiedzionych miłości, niespełnionych planów, bezużytecznych wspomnień własnych i cudzych, chybionych uników przed grozą przemijania - do - beznadziejnych prób usprawiedliwienia z własnych wyborów i z tego, co pozornie samo się przydarzyło, a co potocznie zbywamy uwalniającym od myślenia zwrotem: ces't la vie! Pobłogosławimy też, bo tak trzeba, bezcenną, powolną utratę wszystkiego - i to - że nie da się odwrócić plecami, by nie widzieć, jak każde urzeczywistnione marzenie staje się swoim przeciwieństwem, przekleństwem złudzeń lękliwie oczekujących: świtu, wejścia strażników, wykonania wyroku.

Kiedy nasi bohaterowie stają się jedną, wielką, kupą pomyłek - a - świadomość, że zdradził ich świat, w niczym im nie pomaga, niczego nie rozwiązuje, nie wskazuje dalszej drogi - bo - ta właśnie się skończyła... Wydaje się, że masa krytyczna smutku w tym właśnie miejscu, może zostać nieodwołalnie przekroczona - no i wtedy - orientujemy się, że nie wolno nam wyłączyć z tej akcji Ciebie najdroższy (!) czytelniku!

Ofiarujemy Ci... Nożyczki i zapałki? Uzbroimy... W lustro i żyletkę? W wannę?! Tabletki?! Gaz! Nocnik! W najczarniejszą dupę. Fakt!

Wkrótce, w
profetycznym uniesieniu zobaczyć będzie nam dane, jak skupiony, z precyzją zegarmistrza, kartka po kartce, nabijasz naszą opowieść na szaletowy gwóźdź... I dreszcz nas przeniknie => aż do spisu treści.

niedziela, 7 lutego 2010

Nie wróci :-(

Ten skarb z niebytu bez wątpienia pochodzi. Jak to możliwe, że jest rozpoznany, skoro dopiero się ujawnia? Skąd nam jest znana ta moc - nigdy dotąd nie przejawiona w swej gigantycznej chwale? Kmiot z profesorem jednakowo rozdziawiają gęby. Pies ujada, usiłując dodać swoje trzy grosze do przepychu tej niebywałej manifestacji. Zaprzeczenie prawom natury rodzi zrozumienie nawet wśród zwierząt.

Powstaje więc człowiek pod wrażeniem przeczuwanego piękna. Powstaje na nogi jakieś, te, które akurat natura ma pod ręką. Staje i czeka. Może znów się pojawi, co minęło? Jednak powróci i go obdarzy, uleczy człowieka - duszę, tęskniącego do samego końca za stemplem tej niebywałej pieczęci, za swoim miejscem w tym, co niesie dopełnienie, za resztą z tego, co zniknęło w kosmosu mrokach i błyskach, pozostawiając go samego - sobie, jak niewyraźny ślad na piasku, jak dziwaczny znak odciśnięty w glinie.

piątek, 29 stycznia 2010

Świadectwo pochodzenia

Naprawdę wielkie jest to, co nas stworzyło. Jest jednak tylko tym, czemu możemy wyznaczyć jakiś początek. Czciciele okręgów, kółek, Uroborosa, łączą ten początek z końcem. Bracia i Siostry! Węże nigdy nie gonią za własnym ogonem! Ów znak pochodził od psa! On też, podniósłwszy zadnią łapę, wskazał drzewo - za co niesłuszną teraz ponosi karę, skazany na obcowanie z ludźmi i krótkie życie.

Umiłowani! To, co nam się wkrótce objawi, potężniejsze jest od zrodzonego - z niczym się nie łączy, niczego nie uzupełnia, z niczym nie spina. Sobie jest. Gdy swego dokona, niepotrzebny nam będzie raj - nawet pustka nie sięgnie nas swymi, chciwymi łapami. Cierpliwe, łagodne i przewyższające wszelki spokój - przyjdzie, dotknie, przemieni. Nie zabierze, ani nie odbierze niczego, gdyż niczego nie potrzebuje. Sprawiedliwe, ale trudno nie zauważyć, że tylko dla człowieka, dostępne na każde skinienie.

A ty się psie męcz!

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Eutanazja

Będziemy więc udawać, że zapomnieliśmy o sobie. Coś nam podpowiada tę drogę - mit o Golemie? Historia Frankensteina? Opowieści o zombie? Wystarczy byśmy poczuli bodaj cień tej śmierci, a już stajemy po jej stronie. Chcemy TO mieć za sobą. Jak najszybciej i najlepiej, bez powrotu. Wiemy, wiemy z góry, czym będą, powołane do życia byty kalekie, umarłych przyjaźni. Gdy już do tego przyjdzie, gdy niespodziewanym okolicznościom nie umiemy się wywinąć, aż kulimy się z obawy, skrępowania i wstydu. Gramy na zwłokę. Automaty konwenansu ruszają do działania i odgrywają za nas swe role. W napięciu czekamy na dopełnienie się cudu wskrzeszenia - ten, nie następuje nigdy.

Dlaczego bierzemy tę winę na siebie? Cóż zrobiliśmy tak złego? Chcieliśmy tylko uniknąć bólu - to nie zdrada. Nie zabijając - nie okazaliśmy miłosierdzia - ale, to w końcu ok, jesteśmy ludźmi, dopóki ktoś nie nauczy nas tego, nie umiemy zabijać.

Pies przyszedł, położył mi pysk na kolanie - wzruszył, uczłowieczył. Potem przyszedł sen, płakałaś w nim przejmująco i cicho.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Dziennik Scotta

Dzień za dniem mija. Podtrzymujemy życie w sposób zupełnie bezwiedny. Tak naprawdę nie wiemy dlaczego. Głody tak łatwo pokonać. Jednak, co wtedy? Co możemy zrobić z naszą chwilową wiktorią? Z marnością zdobyczy naszych, ostatnich dni? Z wszystkich głodów, sen jest nam największym przyjacielem, chociaż najbardziej jest natarczywy i nigdy nie ustępując, co i rusz, przykuwa nas do miejsca. W miarę jak stygną nasze ciała, coraz mniej mamy nadziei na przyjście człowieka, nie mówiąc o powrocie Boga. Ugotowaliśmy herbatę, paląc Biblią. Wygląda więc na to, że Stwórcy zawdzięczamy ostatni, gorący posiłek. Postanowiliśmy nie iść już dalej. Nie widać słońca, ani księżyca. Dzisiejszego snu, nie miałem komu opowiedzieć.

środa, 30 grudnia 2009

Wiersze ostatnie

UNA VIDA DE PERROS


A każdy jest sprytny

jak łosoś, skaczący

po muchę


I mądrość żółwia

posiada, gdy w piaskach

się złotych zarywa


I mówi: przepraszam

zachomikować

coś jeszcze chcę


A tu prawda

Hau! Hau!

Coś tu piesku chciał?

Życia nie odszczekasz!



DOBRANOC


Już świta.

Dobranoc!

Żegnam się z nocą

i skaczę w przepaść

otwartego dnia.


Już świta.

Dobranoc!

Światło obnaża

świat i patrzę

w przelocie.


Dobranoc!

Już świta.

Zamykam oczy.

Czuję Twoją rękę

na głowie, cicho

nie mówmy już o tym.



***


zawiodły

go

słowa

donikąd

głupio jakoś

całe życie

z nimi

jak to będzie

jak będzie teraz

bez tych słów?


przyjaciołom

puste koperty

sepleniące fotografie

paniom z okienka

prezesom

nieme przepraszam

że żyłem

poezji zielony balonik

psu smutek


ziemi

kości



WYKOPALISKA


nie będą odkopane


miłość

zdrada

nienawiść


miękkim pędzelkiem

nikt ich nie odkryje


w kosmosie ziemskich spraw

tylko słowa


tylko słowa

odnajdują słowa


ludziom

nic nie zostaje



poniedziałek, 14 grudnia 2009

Lekcje

Gdy chcemy się pożegnać, natychmiast uczymy się cenić słowa. Oczywiście, zawsze można wyciągnąć z kieszeni pieczątkę z odpowiednim tekstem i przybić ją swemu rozmówcy na czoło. Umowność tego jest wygodna dla obu stron, ale i jednoznaczna z przyznaniem się do porażki. Ukrywanie się za bezpiecznym banałem, ma swoją cenę. Coś za coś. Jak diabeł z pudełka wyskakuje pajac moralnych wątpliwości, domagając się weryfikacji wartości logicznej, posiadanego arsenału środków pożegnaniowych. Truth or false?! Pinokio, czy ty czasem nie kłamiesz?

W efekcie
tego nieprzyjemnego procesu, niepewni i zawstydzeni, odwracamy wzrok od siebie, szybko próbując się oddać innym zajęciom czy rzeczom. Z ulgą obserwujemy, jak ich energia przejmuje władzę nad tym świeżym wspomnieniem, którym jest człowiek za naszymi plecami - przyzwalamy, by zabliźniająca się tkanka kontaktu była żywcem rozrywana - oby tylko, nie naszymi rękoma! Ta codzienna, brutalna, jak prawa natury magia, działa zawsze bez zarzutu i uwalnia nas z poczucia winy.

Rzecz jasna, zawsze się znajdzie straceniec, który zapragnie użyć własnych słów. Działając niezgrabnie i nieudolnie, stworzy coś tam... Coś tu i coś - tam. Byty kłopotliwe i zbędne. Gdy spotkasz nas, ludzi dobrze wychowanych, docenisz wielkość i mistrzostwo naszej sztuki. Zrozumiesz, że musimy zadawać ból, by móc znikać bez śladu.

niedziela, 22 listopada 2009

Było, nie będzie

Ona nigdy do niego nie przyjdzie. Nigdy się nie spotkają. Pewnie myślisz, że to źle. Ludzie tak myślą najczęściej. Ja sam, przez długi czas marzyłem, że ona i on - są do pary.

Jak w tanim romansie, odjechała pociągiem, tyle tylko pamiętam. Nie zobaczyliśmy się więcej. I to nic nie znaczy.

sobota, 7 listopada 2009

Gorączka

Chciałbym mieć tele vision. Tak chciałbym mieć. Wiem, musi nadejść z daleka, więc cierpliwie czekam. Osładzam oczekiwanie marzeniami. Ona będzie taka piękna, tak cudowna, tak niepowtarzalna, jak wszystko, czego jeszcze nie posiadamy. Opromieni ją miliard pixeli mego milionherzowego serca, nagram ją na płytę i odtworzę sekunda po sekundzie, w aksamitnym trybie slow motion, w nienasyconym trybie pętli, bez końca: moja tele vision television t e l e v i s i o n t e l e v i s i o n t e l e v i s i o n tele vision t e l e v i s i o n...

Milczeć przytomnie i patrzeć

Jak mi przeraźliwie smutno! Bo, pory roku są tylko porami roku, a rzeki są tylko rzekami i są takie obojętne. Na wszystkie sposoby, próbujemy dotknąć świata. Na próżno. Zagadka bytu staje się częścią zagadki Boga, zagadka Boga, częścią zagadki człowieka.

Kiedy lód się załamie, widzisz, że wszystko było inaczej. Chciałbym móc podziękować śmierci za odpowiedź, gdy odda mnie między wodę i gnijące liście, gdy świat mnie z powrotem przyjmie.

środa, 28 października 2009

Wskazany

Nazywasz siebie imieniem. Wskazujesz palcem w pierś i mówisz, udając siebie. Na dowód masz ciało. Na dowód zdradzasz swoje myśli, kochasz, śpiewasz, płaczesz. Rozumiemy jak trudno przez to przejść, że potrzebujesz: aktu urodzenia, dowodu osobistego, aktu zgonu, świadków. Wiemy, jak ważne jest, pewne alibi. Bez obaw! Wszyscy uwierzą, nikt, niczego nie zauważy. Zresztą, nie mamy wyboru. Na całym świecie nie ma nikogo, kto lepiej niż Ty, wcieliłby się w tę postać.

środa, 7 października 2009

W starym kinie

Koniec. Światło czasem się zapala, czasami gaśnie. Kurtyna opada, otwierające się drzwi ukazują to, co na chwilę zostawiliśmy lub za chwilę zostawimy. Niezmienne jest jedynie, towarzyszące nam uczucie rozczarowania. To już? Ktoś waha się jeszcze. Trzeba wracać, ubierać się na nowo, konstatując, że w micie o wiecznym szczęściu brakuje guzika. Od zawsze, w tym samym rytuale wracamy do domu, bez entuzjazmu. Obdarowani czy okradzeni?

wtorek, 8 września 2009

Niewinność

Tak chciałem się uratować, ale wiedziałem, że to niemożliwe.
Tak chciałem się uratować, ale wiedziałem, że zabraknie nam powietrza.
Dlatego, pozwoliłem sobie uznać Twoje prawo do śmierci, po mojej śmierci.

Podlewałem pelargonie. Pisano o tym, jedną stronę przed nekrologami, w reportażu dla lokalnej gazety. Nim stałem się wypełnioną rubryką, nieuleczalnie chory mogłem dowieść, że istnieje życie.

Teraz możesz być tego bardziej pewien.

Teraz Twoja kolej. Nawet bądź wola Twoja.

Maszyniści lokomotyw ciągną w takim momencie za odpowiedni sznurek. Życie odchodzi ciszej, stąpa na palcach i ulatnia się bez ostrzeżenia.


poniedziałek, 7 września 2009

Ten obcy

Świat przelewa się z pustego w próżne - nareszcie nam się udało to udowodnić. Pan jest świadkiem? Niechcący zostałem świadkiem. Jestem świadkiem... Widziałem spadającą gwiazdę i ogon komety. Trzeba obejrzeć Pana mózg - ten dowód (musical part: w całości, w całości, w całooości!), trafi do akt.

Akt.
Ludzie nie są tak naiwni, żeby ze wszystkim latać do sądu. Można sobie darować. Można kpić, czasem sobie krzywdę zrobić i zgnić.

W psychiatrowie?
W psychiatrówku naszym, na kosmicznym spacerniaku było trzech - taka bajka - zdobyty przez BBC śmiał się księżyc, gdy Armstronga w tyłek gryzła Łajka.

Chór żebraków.
Nie jesteśmy ślepi, nie jesteśmy głusi, tylko porno nie jest inscenizowane.

Wiadomości.
Marsjanie wdepnęli w coś na trawniku i bardzo pośpiesznie odlecieli. Pies, bohaterem!


sobota, 25 lipca 2009

Grzybek

Jestem małym transcendentalnym grzybkiem. Jestem kompatybilny z Twym wspaniałym mózgiem. Wspaniałym mózgiem - dżolerem pośród możdżerów. Witam Cię serdecznie drogi Przyjacielu!

To lans i nie kupuj tego, nie daj sobie wcisnąć nawet darmo - ani do głowy, ani tym bardziej, fuj - do ręki! Uciekaj proszę! Tak trzeba było. Od razu lepiej, lżej, jaśniej... Coś na koniec? Owszem - fuck off! Dotarło wreszcie i znów samotność błoga.

Noc kosmiczna bez końca. Karmiczne długi, Ayahuaska, Peyote, Salvia divinorum - Trójca Przenajświętsza. Gdzie jesteś Mały Książę? Znów trefne interesy z wężem? Końca nie ma...! No nic, nic się nie stało. Wrócisz na swoją wyspę, aligatory zrobią ci drinka, wypijesz i zaśniesz zmęczony. Spełni się twoje last minute. A my? Co z nami? Epitafium powiesimy na blogu:
psu psim psam
nie ma cię tu
noc mniu mniam
bo jesteś tam

niedziela, 12 lipca 2009

Księga Robiasza (Rb; 12.4/2) Lamentum caninam

Powiedz mi proszę, czym są ludzie? Perłą, którą zgubiłeś? Ci ludzie, ulepieni z gliny i wody? Czym są i jak się tego dowiedzieć? I jak nie lękać się tych, którzy zawsze, koniec końców, zdradzą?

Każdego dnia składamy ofiary, z nadzieją, że pójdzie człowiek do Ciebie i nigdy nie wróci. Ktoś musiałby zginąć za nasze odkupienie (żaba, by mogła na przykład)- a potem?

Głos może niezbyt piękny, jednak równie powszechnie znany, jak głos słowika, a przy tym obdarzony, tuszującą ten niedostatek talentu, budzącą respekt, determinacją - ogłasza:

niechby bez końca
i noc
i deszcze!

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Mała Apokalipsa

Bóg Cię kocha! Szatan Cię miłuje! Człowiek jest rozchwytywany. Anioły, nerwowo zerkając w kartki z listą zakupów, depczą sobie po piętach. Wydają się odrobinę zdezorientowane. Maskując zmieszanie, próbują z emfazą wygłosić swe posłanie: urodzisz dzieciątko..... Ja też urodzę dzieciątko! I ja! I ja! A ja chcę jabłko! Dobry, Jezu!

Anioły upadłe aranżują tymczasem z zaplecza kolejne promocje nie z tej ziemi! Świeże, pachnące obietnicą nieba, zapakowane w wysokie stosy, płynące w pianach syntetycznych mydeł do podłóg, w szumie elektrycznych wózków: róże różańcowe, rycerze niepokalani, młodziankowie... Jezusie Nazareński!

Z megafonu dobiega głos. Ten głos. Jego głos. Wszystko zamiera, jak polane ciekłym azotem, córki Lota. Niedobrze. Brak klimatyzacji, kanalizacji i wody. Brak zasilania. Brak wyjść awaryjnych. Niedobrze. Brak dostaw. Brak personelu. Brak ochrony. Brak st...enu, brr...k ot......rrrrrrrrrrrrr ...........chh...... ...zz!

Daję słowo, że tak się to wszystko skończyło.

czwartek, 18 czerwca 2009

Ecce draco

Smoku, smoku! Dlaczego zdjęto Cię z ołtarza mojego kościoła? Dlaczego na zżartym przez korniki chórze łykasz kurz, miast dziewic sycić się widokiem? Ich nagie ramiona zrywały dla Ciebie czereśnie. Czym odpłacono Ci za słabość do ludzi? Usychasz porzucony, samotny, niechciany i zapominany, z brudnym petem wciśniętym w oko.

Oto smok i oto człowiek na głównym ołtarzu. Zamienią się rolami gdy światło, poranione o szczerbate witraże, krwią nasyci serca smoka i człowieka.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Życie wyszło z morza

W drodze ze Szczecina przyglądam się starym kapitanom, jak prowadzą swe blaszane galeony kursem na południe. W ich brodach połyskują resztki z KFC gdy w skupieniu, pochyleni nad wysłużonymi motorami, sprawdzają olej. Co wygoniło ich na ten niepewny ląd? Dokąd się oddalają, głusi na syren śpiew i łzy? Początek lata, pora sztormów minęła. Skąd to poruszenie?

Patrzyłem i patrzyłem, aż zrozumiałem. Oni wracali. Wracali na ląd umierać. Życie wyszło z wody.

Wiatr bezużytecznie kręci się po plażach. Znamię epoki mgliście prześwieca przez opary benzyny. Nie sądzę, że zanika. Nie potwierdzam, że wschodzi.

niedziela, 14 czerwca 2009

Kanty

Trickster nie dość, że rozdaje karty, to sam ukrył się w talii. Przeliczył się jednak. Nie docenił przeciwnika. Zatknięty w rękaw sutanny, czeka teraz bezużytecznie, na najwyższą pulę. Pula nie przychodzi. Spektatorzy wciąż grają na drobne, dzwoniące krępująco o niedzielne tace.

niedziela, 7 czerwca 2009

myślę mniemam mylę

Jak śpią mrówki? Zwijają w kłębek? Tulą do siebie zmęczone? Coś im się śni? Skąd wiedzą, że wschodzi słońce? Gdy brak im sił, gdy słabną, niedowidzą, dokąd odchodzą? Mrówka wybałuszy oczy. Pies ziewnie. Dwunogi udzielą odpowiedzi. Nie wiadomo po co. Nikt przecież nie zna ich języka.

środa, 3 czerwca 2009

Teoria strun

Pies człowiek, pisze w ciemnościach.
W Gwiazdozbiorze Psa zamieszanie. Psy czekają.
Noc całą ludzie o mniej zwierzęcej naturze śpią, nieświadomi psiej pracy. Niech tak zostanie. Nie budźmy nikogo. Klawisze, ruszając z miejsca jak szybkobieżne windy, zapadają się bez dźwięku. Bezszelestnym ruchem los wywołuje z pamięci podświadome fotografie. Kwant za kwant, foton za foton, pamięć za bit - odpowiedź na wszystko. Przekaz z Gai dociera o świcie. Psy grają na gitarach. Księżyc się uśmiecha.

sobota, 30 maja 2009

O człowieku, który się łapał wszystkiego

Człowiek, który łapał się wszystkiego, niełatwe miał życie. Skończył szkołę, nawet kilka, co było do przewidzenia z jego przypadłoscią. Założył rodzinę i miał dzieci z tego samego powodu. W chwilach euforycznej młodości, kiedy ponad łapanie się wszystkiego, nic nie istniało dla naszego bohatera - zamiennie z uliczną latarnią czy sztukami muz wszelkich, łapał się krzyża. Na przemian tonął to w wodzie święconej, to w rozterkach duszy i jak cyrkowy akrobata wiedział, że kiedyś przyjdzie ten dzień, ten dzień w którym się nie złapie. Alptraum. Zmora przekradająca się ukradkiem do rzeczywistości, by pożreć dający nadzieję pion lub poziom. Czy ta historia mogła się skończyć inaczej? Jedna z hipotez zakłada, że człowiek, który się łapał wszystkiego, zwątpił w sens swego powołania. Odwrócił na chwilę wzrok do nieba. To wystarczyło.

środa, 27 maja 2009

Pożegnanie z formą

Uhajaj! Uhajaj! Znać kilka języków i co? Nuda. Każdy z nich ma swoje wspaniałości, ale i koślawe giry i pryszcze. Lepi się więc golem z wielu, kundel, euro-owczarek-podhalański. Uhajaj!

Znaczenia nie mają znaczenia. Zaraza poetycka ogarnęła świat i zamknęła go w swym mdłym uścisku gorzej niż świńska grypa. Klecą i klamocą bracia nasi w poetyckiej wierze. W czym maczają swe pióra? Strach pomyśleć. Osłupiała publika wywraca oczami, ile może się jeszcze zmieścić w biednym słowie? Ile jeszcze udźwignie, zajeżdzone jak Łysek z pokładu, proste, prostych Polan, podrzędnie złożone zdanie? Mowa ojczysta, matka nasza, jęczy i wzdycha w bólach rodzenia bez końca. Od nadmiaru, już przegrzane w próbach rozgryzania taryf telefonii komórkowych, gotują się mózgi. Uhajaj!

Jutro Armagedon, próba generalna! 28 maja "dniem bez słowa". Dopuszcza się słowa bez formy. Uhajaj! Ogłosił - pies.

Nicz

O, jej! Teksty przerastają publikę i publiki nie widać :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :| :|
Jak strzelać do niewidocznej zwierzyny? Jak wytropić coś na ząb? Pozostaje gonić za własnym ogonem, łapać pchły itp. przyjemności (znane również PP Publiczności).

Łapię się z tym tekstem jeszcze w pierwszej połowie nocy, ale nerwy niepokojem stargane - spać się nie chce, preludium nocne do - nic się nie chce.

Niczego nam nie brakuje, niczego mamy pod dostatkiem. Brać Siostry i Bracia, niczego sobie nie żałować... Niczego nie zabraknie nam nigdy.

wtorek, 19 maja 2009

43,5

Idą dni jak kuglarskie sztuczki. Drewnianych kościółków Boże Święty! Za każdą spadającą cegłą, twarz Trickstera. Strach zrobić choćby krok. Na szczęście strach_pomyśleć_co_będzie, chroni ludzkość przed paraliżem. Robaczki bez wytchnienia drążą Ziemię.

Jakim okolicznościom zawdzięczasz swe życie?
Jakim okolicznościom oddać je będziesz musiał?

Żeby umrzeć godnie, musisz wypatrzyć tę chwilę, zanim ona wypatrzy Ciebie. Może zdążysz poprawić makijaż, dobrać odpowiednie ciuchy, buty.. Buty! Będą na miarę tego wydarzenia. Z wirtuozerią godną profesjonalisty, skwapliwie pokażesz światu ten numer - 43,5.

poniedziałek, 18 maja 2009

Skropiony - nie stropiony

" I z czterech stron wypadły na nas,
cztery gończe psy!"
J.K.

Nikt nie zna swego przeznaczenia. W napędzie świata, nikt nie umie wcisnąć klawisza =>forward, abyśmy mogli spokojnie podejrzeć sobie zakończenie. Z drugiej strony, mając odmienny od ludzkiego sposób postrzegania, na swój psi nos stwierdzam: wygląda na to, że forward=> cały czas jest włączony. Czuję to po falujących uszach. Przez tylną szybę przyglądam się z bagażnika jak wszystko maleje, maleje i maleje.... a kiedy się odwracam, widzę jak rośnie - wspaniałe, nieuchronne, hollywoodzkie fine, Fine, FINE. Podnoszę nogę i sikam na nie od niechcenia.

sobota, 16 maja 2009

Kanapka z tkanotką

Tka notki pies w deszczowy dzień. Tkanotki treść porazić może, schowany pod kanapy cień, uratuj go psów dobry Boże. I ogrzej go i pić mu daj, stukając klawiszami, niech do sytości wbija kły w kanapkę z tkanotkami.

środa, 13 maja 2009

Notka dla kotka

Maj. Ślepe kocięta gorączkowo przebierają łapkami w zimnej toni rzeki. Trzeba przygnieść kamieniem.

wtorek, 12 maja 2009

Karmienie

Wiosna, wiosną kwiaty. Poranki z twarożkiem. Śmierć zwierząt jakby się oddala, sezon na zabijanie powróci jesienią. W Auschwitz napalimy, nakarmimy psa... Tymczasem melodramat śniadania z rzodkiewką w roli głównej. Co myśleć oddychając pełną piersią, wciąganym powietrzem zasilając nieustanny potok zapisywanych tu słów? Świat nie potrzebuje Twojego zachwytu, to bez znaczenia. Możemy się wymordować.

piątek, 8 maja 2009

Hosanna!

Noc i jestem bardzo zmęczony. Zmęczenie pomaga w wyborze. Jest, więc nazwa bloga i szablon i nawet wpis, pisany bez zastanowienia. I jest noc. Noc jest konieczna. Nocą kłamstwa są tak bliskie rzeczywistości, że wręcz stają się prawdziwym życiem - piękną, wieczorową biżuterią.

Wpatrując się w gwiazdozbiór swego pochodzenia, śnię

psa z gai sen