wtorek, 26 kwietnia 2011

Breakdance

Dwanaście rund do szczęścia. Dwanaście rund do domu, do schabowego z oszronioną szklanką piwa. Dwanaście rund, gdy już w czwartej wyskoczył skurwiel hakiem i ciemno.

...jeszcze się oparł o liny, próbuje trzymać ręką, sędzia jest blisko, patrzy mu w oczy, widzi tam bez wątpienia duże problemy z grawitacją! Teraz stawia pierwszy krok, to krok Armstronga na księżycu, ależ trudny, ależ chwiejny...

Osiem - dziewięć. Aby do gongu. Już! Na słuch do narożnika: raz, dwa, góra! Raz, dwa, dół! Rozumiesz?! Góra, góra, dół! I kleisz się na niego! Pamiętaj, on chce cię skończyć! Skończyć teraz, skończyć teraz... Boks!!! Góra, góra... O, kur...! Wa.., wa.., wal.., Wal-dek? Nie, nie wstanę. Lecę. Liczę. Liczę lampy. Lecą cztery lampy, wyciągają szyje. Zwarcie..?

...oj, nie da już dzisiaj wywiadu, robi jeszcze piruet, cofa, obraca do narożnika jakby chciał przeprosić publiczność, pochyla, jak potknięty sprinter! No, chyba nie tak miał nas zaskoczyć!?

Sędzia stopuje przeciwnika. Jest stan zawieszenia i oczekiwania na cud. I jest pięknie. Jest tak, jak ma być. Wszyscy wstrzymują oddech. Patrzą niemo na pięściarza tańczącego z gwiazdami. Młoda, przejęta reporterka pstryka fotkę dnia.