sobota, 7 listopada 2009

Milczeć przytomnie i patrzeć

Jak mi przeraźliwie smutno! Bo, pory roku są tylko porami roku, a rzeki są tylko rzekami i są takie obojętne. Na wszystkie sposoby, próbujemy dotknąć świata. Na próżno. Zagadka bytu staje się częścią zagadki Boga, zagadka Boga, częścią zagadki człowieka.

Kiedy lód się załamie, widzisz, że wszystko było inaczej. Chciałbym móc podziękować śmierci za odpowiedź, gdy odda mnie między wodę i gnijące liście, gdy świat mnie z powrotem przyjmie.

6 komentarzy:

  1. Zagadki zbyt oczywiste, dziękowanie zbyt banalne i całkowicie niezasłużone. Lepiej dziękowac sobie za próby. Dopóki można a nie tylko chce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Możliwe, przemyślę to raz jeszcze. Szkoda mi tego tekstu, bo zawiera jedno ważne dla mnie stwierdzenie, reszta pewnie tak jak piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. tak już jest niestety z rzeczami ważnymi. są banalne. ale nie zmieniałabym tego na siłę. czasami warto to przyjąć i powiedzieć kolejny raz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za złagodzenie stanowiska :) Dodam tylko (jaki uparty pies!), że fajnie by było móc podziekować, jeśli śmierć okazałaby się otwarciem do świata zrozumienia. Wątpię jednak, że jeśli w ogóle czymkolwiek, to tym, czego moglibyśmy oczekiwać. Prędzej woda i gnijące liście - też to wiesz, jak i to, że jeśli tak, to przecież żadna tragedia. Wbrew przypuszczeniu, które Ci przypisuję, turpizm i nihilizm chyba mnie (już? jeszcze?) nie kręci. Dość dawno temu zbudowałem w sobie zgodę na śmierć. Też niby oczywiste, ale ludkowie najczęściej budują w sobie taką zgodę u samego kresu, czasem nawet i wtedy, nie. Żyję, może bardziej precyzyjnie - trwam, osłupiony chyba tym wszystkim. Trwać trzeba, byłbym głupcem, gdybym tego żałował pytając np. po co w ogóle się urodziłem? Urodziłem się, bo świat tak chciał. To rzecz jasna nie jest odpowiedź, odpowiedzią staje się nasze życie.

    OdpowiedzUsuń
  5. zero we mnie turpizmu, przynajmniej w wersji serious i solo. Od pogodzenia ze śmiercią myślę, że trzeba wyjść żeby dojść do życia. Dochodzić do życia pod jego koniec trochę rozmija się z celem.Ale do tego będę nadal stać przy swoim, że dziękować sobie i przez siebie wszystkiemu innemu. Trwać osłupionym i jednocześnie dziękować śmierci? Po co na co? Wprawiać w ruch i kochać wszystko. Ale tu już wchodzimy w inny banał-perełkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, łapiesz mnie w pułapki! Nie Ciebie Mruczku Miły o turpizm posądzam, tylko, że Ty mnie zapewne posądzasz, skoro takie misie chciałbym ze śmierćką wymieniać. Wbrew temu, co Panna Marcepcia pisze, to zrozumienie, jakie daje nieuchronna, bliska i pewna śmierć, nie jest takie łatwe do zdobycia za życia :O) Nie wierzę też, że już ma Panna Marcepcia te oczy, bo to na ziemi, być może dar z darów najrzadszy. Ten moment załamania się codziennej iluzji odległego końca, jest pewną łaskawością śmierci, która się objawia nagle, przechodząc z potencjalności w realność i daje nam oczy nowe i nową perspektywę - wciąż jeszcze po "tej" stronie. Lepiej późno, niż wcale - tego się trzymam. Mógłbym dziękować śmierci, gdyby okazała się potwierdzeniem tego, że jednak się nie myliłem w swym dualistycznym myśleniu, a jeśli raz jeszcze Panna rzucić raczysz swym pięknym okiem do tego odpychającego Cię tekstu, to Jezu, zorientujesz się, że nie deklaruję tego serio. To tylko stwierdzenie na zasadzie "co by było gdyby, gdyby śmierć objawiała nam królestwo ducha, pozostawiając postrzeganie i świadomość... iż byśmy się cieszyli wieczną radością w niebie".

    Zgoda, nie jest logiczne, że akceptuję śmierć, a nie umiem przyjąć życia, przejawiając radość. Może przyjdzie na to czas. Nie mogę i nie chcę (!) jednak, dojść do radości za pomocą rozumu, spekulacji, jakiejkolwiek techniki, jakiejkolwiek afirmacji. Tego bronię. Naturalności stanu emocjonalnego, jego prawa do zaistnienia, nawet jeśli jest to przejawienie chore. Chemia, wszystkie te, głównie z amerykanskiej myśli zaczerpnięte, techniki, nasze własne strategie zwalczania niechcianych uczuć - wydają mi się szkodliwe i nieuprawnione. Ilekroć oddaję się w ręce czyjeś, tylekroć moje alarmy wyją (no chyba, że chodzi o lomi lomi nui - wtedy pozwalam się uwieść :)

    No i chyba tyle już, wokół tego biednego ostatnimi czasy, banału mego pisania. Wierzę, że przyjdzie czas lepszy i pisanie lepsze. Wysłuchaj psa Panie i wynagrodź Marcepci łaskawość cierpliwą!

    OdpowiedzUsuń